top of page

***

Teren, który z początku był stabilny i płaski, teraz zaczął się nieco obniżać i wkrótce grunt pod stopami Laszlo znowu stał się mokry i rozmiękły. Powróciło błoto, kałuże i maleńkie strużki wody ściekającej leniwie nie wiadomo skąd i nie wiadomo dokąd. Nadal gęste poszycie leśne umożliwiało kontrolowanie wzrokiem zaledwie kilkunastu metrów przed sobą. Bał się, że zabłądzi, ale jeszcze bardziej przestraszył się tego, że mógłby się spóźnić i rozminąć się z łodziami na rzece, w których upatrywał teraz jedynej nadziei na wydostanie się z tego błędnego lasu. Pochylił się jeszcze niżej, ręce dla ochrony wyciągnął daleko przed siebie i zaczął biec dość pokracznie, gdyż musiał kolana unosić bardzo wysoko z powodu kleistego błota pod ciżmami. W tej pozycji przypominał już nie dzika czy innego zwierza, ale raczej opętańczo kiwającego się szamana koczowników, wpadającego w jakiś trans. Szaman, podróżujący w zaświaty przybierał najprzedziwniejsze pozy i pląsał wśród nabierającego tempa rytualnej pieśni, aż w końcu padał wycieńczony – i wtedy właśnie zaczynała się jego wizja… jego widzenie umarłych przodków.

 

Takie też było pierwsze skojarzenie młodzika, kiedy podniósł się z błota i dostrzegł obok siebie zmasakrowane ciało jakiegoś nieszczęśnika. Trup miał też liczne towarzystwo. Puszcza w tym miejscu się przerzedzała i ustępowała wobec kolejnych mokradeł. Rzeka musiała znajdować się całkiem nieopodal. Świadczył o tym zarówno wyraźny prześwit nieba, jak też widoczne stąd łany trzcin i tataraku. Prawie dwieście kroków jakie dzieliło go od  tego trzcinowiska ogarniał wzrokiem bez żadnego problemu. Wszędzie leżały trupy wojowników. Zapewne było to jakieś słowiańskie plemię. Leżało ich tu setki. Porozbijane czaszki, liczne rany cięte, ciała porozrzucane na dość znacznym obszarze… dowodziło to bardziej masakry niż bitwy. Pośrodku tej makabrycznej scenerii jego uwagę zwróciło coś jeszcze bardziej nieprzyjemnego. Kiedy się tam zbliżył rozpoznał młode, może trzydziestoletnie drzewo dębu przecięte toporem na wysokości ludzkich ramion. Na jego szczycie zatknięta została głowa dorosłego mężczyzny o płowych, ciągle dość bujnych włosach i lekko siwiejących wąsach. Poza tym twarz była na tyle rozbita, że trudna do rozeznania. Wyglądało to niezwykle koszmarnie… jakby człowieczy łeb przytwierdzono do nienaturalnie wychudzonego korpusu jakiejś innej istoty.

***

(...) Nakon nie przerywał. Był rzeczywiście poruszony, że nic nie uszło uwadze królewskich szpiegów. Sam fakt, że prezentował mu to Słowianin wierny królowi świadczył, w jaki sposób dwór ottoński pozyskiwał tak szczegółowe informacje. Pomimo wysiłku, jaki książę wkładał w zachowanie spokoju posłaniec dostrzegł na jego licach bladość, a na czole kropelki potu. Zadowolony z efektu, jaki udało mu się jak dotąd wywrzeć na współwładcy Obodrzyców, kontynuował niemal z uśmiechem.

                - Stoigniew, ma wielkie ambicje i wielkie talenty, a przy tym równie zdolnego brata do pomocy. Wie, że gdyby nie stosunkowo niskie urodzenie, to mógłby osiągnąć znacznie więcej. Cóż jednak, skoro Arkona sprzeciwia się przyznaniu prawa do objęcia władzy nad całym Połabiem komuś, kogo najbardziej znaczącym przodkiem był zaledwie naczelnik plemienny? Arkona najchętniej widziałaby w tej roli jakiegoś swojego człowieka, ale czas jej świetności przemija i z niegdysiejszego hegemona krajów wenedyjskich stała się dla wszystkich zaledwie strażnikiem pamięci praw i obyczajów. Co innego Madziarzy, dla których osłabienie królestwa Niemiec jest obecnie warunkiem dla utrzymania możliwości swobodnego grabienia całej Europy. Węgry i Obodrzyce mają niejeden wspólny interes, ale stworzenie między nimi silnego sojuszu należy do najważniejszych, czyż mylę się, książę?

                Nakon wciąż milczał i tylko nieznacznym gestem głowy nakazał posłańcowi kontynuować.

(...)

                - A mając w rękach całe Połabie z wyjątkiem Związku Wieleckiego, Stoigniew będzie mógł na tych drugich wymóc stosowny dla siebie, długotrwały sojusz. Zwłaszcza, że planowane przez wasze książęce mości powstanie… nie umknęły bowiem uwadze przygotowania i do tego czynu… ma być prowadzone pod sztandarami przywrócenia między Łabą a Odrą dawnych, słowiańskich bóstw. A taki stan rzeczy jest z kolei priorytetem polityki wieleckiej.

                - Pysznie! – znowu pochwalił książę swojego rozmówcę, ocierając już bez skrępowania pot z czoła – Wręcz wybornie! A więc wiecie już wystarczająco dużo, byśmy wyruszyli pod Hamburg jeszcze dzisiejszego wieczora, co? Nie dając wam czasu do stosownego przygotowania obrony, co?

                Udało mu się odwrócić role i tym razem to Nakon przemawiał z pyszałkowatą pewnością siebie, a posłaniec zbladł i rozchylił zastygłe w pół słowa usta.

                - Co nic nie mówisz, dosiadaczu rogaczów? Myśleliście, że my nie mamy swoich ludzi w Niemczech? Spływają do nas wieści z każdego księstwa i każdego, ważniejszego miasta, a nawet z otoczenia króla. Ten wasz Hamburg teraz jest niemal kompletnie ogołocony z załogi. Gdybyśmy nocą podeszli tam komunikiem, to rankiem miasto i łupy byłyby już nasze. A ty na swoim łośku wąchałbyś tylko łajno naszych koni. A może by tak od razu Magdeburg, co? Nie wytrzyma nawet jednego szturmu, czyż nie?

                - Jestem tu, by szukać pokojowych rozwiązań. W długim rozrachunku wojna nikomu nie przyniesie korzyści. – wyjęknął lekko drżącym głosem ciemnowłosy posłaniec – Ten Gniewomysł to dla was taki sam dar z nieba jak dla Stoigniewa potomek Mojmira. Może nawet lepszy.

***

bottom of page